No.16 - Conker's Bad Fur Day (Nintendo 64, 2001)

    Konsolowe platformówki 3D z wiewiórkami w roli głównej nie budzą chyba żadnego zdziwienia. Platformówki 3D, których ocenzurowane wersje zostały na całym świecie sklasyfikowane jako materiał Mature potrafią już nieco zaintrygować. Platformówka 3D, która łączy w sobie oba te fakty, a na dodatek jest jednym z najwyżej ocenianych tytułów wszech czasów na dwa zupełnie różne systemy, staje się już ewenementem w skali czasu i przestrzeni.

    Utrzymując klimat gry, Conker's Bad Fur Day wydaje się być jednym z tych tytułów, do których zachęcać wręcz nie należy. Niech cierpią nieświadomi i niedowiarki, w końcu nie każdy jest godzien dotykać swymi brudnymi paluchami tego cudeńka. Cudeńka przynajmniej w mniemaniu realiów świata wewnętrznego, choć trzeba przyznać, że w tym samouwielbieniu i pewności siebie jest wiele prawdy. Liczne wstawki dialogowe, ciężki humor - zabawa z produkcją Rare przypominać może momentami rozmowę z profesorem filozofii w stanie upojenia alkoholowego. Wiele rzeczy trudno zrozumieć, wiele rzeczy ma niezwykle dwuznaczny wydźwięk i budzi wątpliwości. Ale poza doskonałą stroną zręcznościową, właśnie gra słowem, klimat i charakter stanowi o wielkości tytułu, wywołując szczery niepokój i zdezorientowanie, jednocześnie stawiając platformówkę w szeregu niewielu produkcji, które robią to stosując metody intelektualne i niepospolite.

    Dotarcie do CBFD możliwe jest dzisiaj na kilka sposobów. Prócz (zagranicznych) portali aukcyjnych, na których wciąż wyszperać można oryginalny cartridge z grą dla N64,  opcjami pozostają potęga emulacji oraz wydany w 2005 roku udoskonalony audiowizualnie remake gry dla konsoli Xbox (pt. Conker: Live & Reloaded).

No.15 - Mad TV (Amiga, 1991)

    Istnieją takie konwencje, w których dobre tytuły można z łatwością policzyć na palcach jednej ręki. Jedną z takich formuł jest niewątpliwie symulacja zarządzania stacją telewizyjną, podgatunku, który przez długie lata zaczynał i kończył się na Mad TV.

Grywalność produkcji Rainbow Arts opiera się na dwóch filarach. Pierwszym z nich jest niewątpliwie humor, drugim - ekstrakcja, symulacja została bowiem uproszczona i koncentruje się na najistotniejszej części - przyjemnej odpowiedzialności za bezpośredni skład i dobór programu telewizyjnego, kontakty z reklamodawcami czy ew. nakręcanie własnych programów studyjnych. Brak głębszej otoczki, nieuchronnie upływający czas czy odpowiednie zestawienie zadań powodują, że gra toczy się szybko i wywołuje silny nacisk na część ekonomiczną rozgrywki. Wykorzystanie prawdziwych tytułów i popularnych nazwisk filmowych oraz mnóstwo nonsensowengo humoru w serwisach informacyjnych sprawiają zaś, że droga przez Mad TV jest odpowiednio gładka i przyjemna. Przynajmniej od czasu załapania zasad rządzących reklamą i rywalizacją z konkurentami, bowiem początkowo poziom trudności gry może wydawać się dosyć wysoki.

    Mimo upływu niemal dwudziestu (!)  lat, Mad TV zdaje się trzymać całkiem nieźle. Prócz oryginalnej wersji, którą z łatwością znaleźć można niemal na każdej stronie z klasyką gier, tytuł doczekał się także amatorskiej konwersji pod przeglądarkę internetową i kilku prób fanowskich remake'ów gry.

No.14 - Garou: Mark of the Wolves (Arcade, 1999)

    Czy obca kopia, podróbka nieudolnego konkurenta, może prześcignąć oryginał? W przypadku gier zdarza się to rzadko, ale nie nigdy. Czy zdarzyło się tak w przypadku Garou: Mark of the Wolves, dziewiątej (!) z kolei odsłony serii Fatal Fury? Przeglądając rozliczne opinie i oceny, można dojść do wniosku, że niemal z pewnością.

    O rywalizacji na rynku arcade'owych bijatyk na linii SNK-Capcom można by pisać bardzo długo . Nie jest też tajemnicą, że pierwszy z wydawców oskarżany był wielokrotnie (choć chyba nigdy formalnie) o marne kopiowanie pomysłów swego konkurenta. Capcom wielokrotnie wykorzystywał ten fakt do parodiowania nieczystych zagrań SNK, jednak w przypadku G:MotW, którego rozliczne składniki zostały w jasny sposób zaczerpnięte ze Street Fightera III, zarzutu o nieudolność postawić nie sposób. Tytuł jest ukoronowaniem serii niemal pod każdym względem - wyważona i płynna rozgrywka, doskonała oprawa graficzna, wręcz rewelacyjna muzyka - w każdym z tych elementów producent osiągnął szczyt swoich dokonań. Ponadto, mimo powiązań, autorom udało się wytworzyć własny, charakterystyczny, niezwykle barwny klimat i styl rozgrywki. I dlatego właśnie - ta niezwykła bijatyka jest nie tylko ciekawostką. Dla tych, którzy dotychczas nie mieli okazji zetknąć się z platformą NeoGeo, tytuł może być dobrym początkiem - wyznacznikiem, który zdecyduje, czy warto poświęcić dziesiątkom pozostałych tytułów więcej uwagi.

    Znalezienie automatu z Garou: Mark of the Wolves może okazać się dziś już zupełnie niewykonalne. Na szczęście przy okazji różnych wydań i reedycji tytuł stał się dostępny na całkiem sporą ilość platform sprzętowych. Tym samym, dotarcie do niego w ten lub inny sposób nie powinno sprawiać większych trudności.

No.13 - Plants vs. Zombies (PC, 2009)

    Wszyscy, dla których hasło tower defence brzmi znajomo, wiedzą chyba dobrze jak szybko ten oryginalny i niezwykle chwytliwy pomysł stał się ofiarą prawdziwej kalkomanii. Setki flashowych produkcji, dziesiątki pełnowymiarowych tytułów na PC i konsole, różnorodne konwencje, mniej lub bardziej pomysłowe rozwinięcia i zdawać by się mogło, że idea została kompletnie wyeksploatowana.

    Stwierdzeniu temu szczęśliwie przeczy klejnot ostatnich miesięcy - Plants vs. Zombies studia PopCap Games. Własną wizję strategii z elementami gry logicznej autorzy ubrali w groteskową oprawę konfliktu pomiędzy przydomowymi roślinkami a wszystkożernymi zombie. Doskonale funkcjonującą mechanikę głównego trybu rozgrywki uzupełniają dziesiątki pełnych czarnego humoru minigier i bonusów, często czerpiących i parodiujących pomysły z innych, popularnych produkcji. Całość funkcjonuje przy tym bez zgrzytów, a każdy element PvZ zdaje się stanowić fragment nierozrywalnej całości, bawiąc, strasząc i wywołując śmiech. Ocierając się niemal o gatunkowy ideał - Plants vs. Zombies jest dla mnie absolutną perełką tego roku, pozytywną bombą, która powinna zapewnić sporo rozrywki właściwie każdemu, bez względu na wiek czy utarte sympatie.

    Wersję PC tytułu znaleźć można przede wszystkim na oficjalnej stronie producenta. Prócz pełnego wydania gry w cenie €10, strategia dostępna jest także w wersji demonstracyjnej. Premiery na konsole Xbox 360 i Nintendo DS zostały dopiero zapowiedziane.

No.12 - Secret of Evermore (SNES, 1995)

    Co może powstać z połączenia odrobiny amerykańskiej ironii, klimatu filmu s-f klasy B oraz klasycznego jRPG produkcji zachodniego oddziału Square? Z pewnością coś niekonwencjonalnego. A w przypadku Secret of Evermore - pod niektórymi względami - czegoś w historii gier właściwie niepowtarzalnego.

    Historia SoE zaczyna się dosyć niewinnie. Wykorzystując sprawdzoną mechanikę silnika Secret of Mana (walki w czasie rzeczywistym, menu itp.) producenci skupili się głownie na pozostałych aspektach gry. Powstała doskonała ścieżka dźwiękowa (późniejszego autora muzyki m.in. w Neverwinter Nights czy dwóch ostatnich częściach The Elder Scrolls), charakterystyczna oprawa graficzna i podzielona na cztery okresy część fabularna. Ponad wszystko jednak, twórcom udało się coś jeszcze. Surowy, nieco niepokojący i niecukierkowy klimat świata przedstawionego, właściwie niezmienny skład drużyny i poczucie samotności - wszystko to wywołuje momentami wrażenie uczestnictwa nie w grze, a w interaktywnej powieści. I choć sensem zabawy zdaje się być coś innego, to SoE dzięki takiemu zabiegowi zyskuje coś niezastąpionego - niemal wymuszoną identyfikację z głównym bohaterem historii, tak często zagubioną wśród dziesiątek gier i setek napotykanych postaci.

    Secret of Evermore zbiera skrajne oceny i recenzje - ale z pewnością nie można odmówić mu jednego - jako jedyna w pełni amerykańska produkcja Square tego typu, jest wyjątkowa. I choć odgrzebanie jej po latach może okazać się doskonałym wyborem, to jak pokazuje rzeczywistość, jej odbiór zależy przede wszystkim od ludzkiego gustu.

    Gra wypadła z obiegu detalicznego lata temu - jednak jej kopie nietrudno znaleźć na stronach związanych klasyką gier i emulacją. Ponadto, pojedyncze egzemplarze oryginalnego wydania dostępne są wciąż na niejednym serwisie aukcyjnym.  

No.11 - Crimsonland (PC, 2003)

    W czasach gdy AI elektronicznych przeciwników nadal zawodzi średnio wybrednego odbiorcę, rozrywkowa wartość gier pozostaje niezaprzeczalnym sercem każdej produkcji. A skoro tak - jaki sens mają wszystkie potyczki umysłowe, poszukiwanie głębi i udawana wiara w geniusz wirtualnych oponentów?

    Czysta, odmóżdżająca rozrywka na ekranie monitora, to jeden z najlepszych leków na wszelki stres i wewnętrzne napięcie. A Crimsonland przychodzi mi do głowy jako jeden z pierwszych dostawców tego przyjemnego specyfiku. Co szczególnego można znaleźć w starym pomyśle ze strzelanką z widokiem od góry i setkami nadciągających ze wszystkich stron wrogów? Chyba nic - poza paroma bonusami i doprawdy rewelacyjnym wykonaniem. Kilkadziesiąt plansz, sporo broni, charakterystyczny dla gry rozwój postaci, dodatkowe tryby gry i miodność jakiej zazdrościć mogą tysiące konkurencyjnych produkcji. Tytuł 10tons Entertainment z pewnością może pretendować też do miana tego, czego niejednemu z nas potrzeba na nadchodzące długie jesienne wieczory.

    Crimsonland osiągalny jest w dystrybucji online m.in. na stronie oficjalnej produkcji. Poza pełną wersją w cenie $10, tytuł dostępny jest także w limitowanej czasowo wersji demonstracyjnej.

No.10 - Hi-Octane (PC, 1995)

    Czy dobry, komercyjny produkt można stworzyć zaledwie w ciągu dwóch miesięcy? W ostatnich latach nie starczyłoby to zapewne nawet na zorganizowanie odpowiedniej kampanii promocyjnej, jednak kilkanaście lat temu, w dobie pomysłów i wolności twórczej, grupie programistów legendarnego Bullfroga udało się to z beztroską łatwością.

    Hi-Octane łączy w sobie kilka błyskotliwie prostych pomysłów, zrywających ze standardami panującymi w świecie gier wyścigowych. Futurystyczny klimat poduszkowców i wysokie prędkości zmieniają odruchy i zachowanie się pojazdów, dorzucenie arsenału broni czy niezwykłe zróżnicowanie tras sprawiają, że gra staje się potwornie miodna i wciągająca. Na dodatek, mimo upływu lat, który zniszczył grywalność wielu konkurencyjnych produkcji, do dziś Hi-Octane nie razi żadnymi niedoróbkami, nie odpycha nienaturalną, leciwą fizyką gry. Nie wszystko można opisać słowami - produkcja Bullfroga to nadal nie tylko klimat, tytuł trzyma się naprawdę dobrze i wciąż potrafi sprawiać znacznie więcej przyjemności niż niejeden ze sławnych, współczesnych następców swojego gatunku.

    Kilkanaście lat sprawiło, że gra wypadła z obiegu detalicznego. Jednak bez problemów znaleźć ją można na stronach z klasyką gier, z pewnością pojedyncze egzemplarze zdobyć można także na zagranicznych serwisach aukcyjnych. Ciekawostką jest natomiast (trudniejszy do zdobycia) dodatek do gry zawierający dodatkowe trasy i tryby rozgrywki.

No.9 - Ancient Domains Of Mystery (PC, 1994-2002)

    Klasyczne gry z gatunku roguelike chyba nigdy nie powstawały z myślą podbijania rynku komercyjnych produkcji. Nie przeszkodziło im to w zdobywaniu fanów na całym świecie, jednak niewątpliwie stało się jedną z najważniejszych przyczyn pozostawania tego typu produkcji w cieniu. Cieniu, którego ukrytej zawartości niektórzy nie ujrzą nigdy.

    Ancient Domains of Mystery posiada wszystkie cechy doskonałego roguelike'a. Turowa rozgrywka z nastawieniem na RPG i ciągłe walki, do tego charakterystyczne dla gatunku losowo generowane lokacje, niezwykle zróżnicowani przeciwnicy i całe stosy rozmaitych przedmiotów, broni i ekwipunku. W oczy natychmiast rzuca się grafika w pełni oparta na znakach ASCII, szokuje spostrzeżenie, że śmierć postaci oznacza definitywny koniec gry, budzi przestrach mnogość możliwych do wykonania działań i potrzebnych do zapamiętania skrótów klawiszowych. W głowie początkującego gracza zazwyczaj rodzi się wątpliwość - czy to żart, czy to możliwe, po co to wszystko?

    Przełamanie pierwszych lodów budzi fascynację i wciąga bez reszty. Każda gra jest inna, każda partia pozwala odkrywać kolejne tajemnice świata i samej mechaniki gry, każda porażka boli, lecz buduje do natychmiastowego powrotu. ADOM jest w wielu aspektach nieskończoną studnią, której tajemnice można odkrywać nawet po latach gry. Jak każdy roguelike niesie ze sobą niezrozumiałą magię, jednak nawet wśród nich jest na swój sposób wyjątkowy.

    Autorem Ancient Domains of Mystery jest niemiecki programista Thomas Biskup. Roguelike jest w pełni darmowy, choć warto dodać, że opiera się na licencji postcardware. Więcej odpowiedzi i samą grę bez trudności znaleźć można na oficjalnej stronie produkcji, swoją witrynę w sieci mają także polscy fani ADOMa.

No.8 - Original War (PC, 2001)

    Gatunek strategii czasu rzeczywistego, chyba z racji swej ideowej świetności, został na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat właściwie doszczętnie wyeksploatowany. Dziesiątki rozmaitych tytułów, wieloczęściowe serie i mimo kilku niewątpliwie wybitnych gier, rozwój właściwie tylko na dwóch płaszczyznach - oprawy audiowizualnej i obsługi. Na szczęście, wśród tych mniej i bardziej udanych klasyków, odnaleźć można produkcje zupełnie niepowtarzalne. I bez wątpienia, pośród absolutnych szczytów, jedną z nich jest (chyba zupełnie niedoceniony) Original War czeskiego studia Altar Interactive.

    Original War stanowi w wielu aspektach zaprzeczenie nowoczesnego RTSa. Zamiast setek bezimiennych jednostek, mamy garstkę szczegółowo opisanych i niepowtarzalnych żołnierzy. Zamiast masowej produkcji fabrycznej, przetwarzania ogromu zasobów i powtarzania tych samych czynności - strategię na poziomie mikro z polowymi warsztatami i laboratoriami, gdzie śmierć oznacza śmierć a zniszczenie jednego obiektu bywa całkowicie nieodwracalne. Wartką akcję i elementy zręcznościowe zastępuje możliwość ogromnego spowolnienia gry, zaś elementy RPG i decyzji, które wpływają bezpośrednio na przebieg i zakończenie misji, dodają tytułowi prawdziwego uroku. Gra nie zawodzi także pod względem fabularnym, z racji podejmowania niełatwego tematu podróży w czasie często balansuje na krawędzi, ostatecznie jednak wychodząc ze starcia obronną ręką. Na absolutną uwagę zasługują nawet niepowtarzalne przerywniki między misjami i nadające charakterystycznego klimatu dialogi pomiędzy bohaterami (także w wersji polskiej!). I nie ma w tym wszystkim chyba krztyny przesady - w Original War drzemią bowiem olbrzymie możliwości i dziesiątki drobnych, błyskotliwych pomysłów, których naprawdę próżno szukać gdziekolwiek indziej.

    Strategię, pierwotnie wydaną w 2001 roku, znaleźć można m.in. na niektórych spośród płyt dołączanych do popularnych, polskich czasopism komputerowych. W sieci istnieje też dość niewielka, acz silna i wciąż aktywna grupa fanów OW. Z pewnością tytuł nietrudno będzie znaleźć także pośród aukcji internetowych. 

No.7 - In the Hunt (Arcade, 1993)

    Szczerze mówiąc, o In the Hunt trudno napisać więcej niż dwa krótkie zdania. Trudno, gdyż tego klasycznego shootera z bocznym widokiem odróżniają od setek podobnych tytułów właściwie tylko dwa elementy. Pierwszym jest niezwykła, podwodna tematyka, drugi - to przede wszystkim nieprzeciętnie miodna, pełna wybuchów rozgrywka, którą porównywać można tylko z niektórymi spośród najpopularniejszych produkcji gatunku. Nieco nietypowa obsługa, dziesiątki torped, bomb i min głębinowych, nacierający zewsząd (nawet z powietrza!) wrogowie - wszystko to jednak nie dziwi, gdy dowiadujemy się, że surowy, ostry styl tytuł zawdzięcza teamowi, który kilka lat później stworzył początek legendy jaką stała się seria Metal Slug. I choć gra ma niestety jedną, istotną wadę - a jest nią wręcz absurdalny poziom trudności, to jednak dla tych, którzy w tytułach arcade poszukują wyłącznie odmóżdżającego wyładowania, In the Hunt może okazać się rozrywką najczystszego rodzaju. Zatem, czy w ramach poszukiwania ekstremów, czy traktując jako historyczną ciekawostkę - warto sprawdzić jakie przygody czekają tuż pod powierzchnią oceanu.

    Ongi spotykałem się z In the Hunt w salonach gier, jednak teraz produkcja IREM ma już swoje lata. Odnalezienie automatu lub zdobycie któregokolwiek z oryginalnych wydań na konsole może zatem nastręczać sporych trudności - przydatne okażą się oczywiście zasoby sieci i emulacja, choć warto zaznaczyć, że shooter doczekał się także swojego wydania dla PC.

No.6 - Trickster Online (PC, 2003)

    O istocie, pierwotnym zamyśle i ostatecznej drodze jaką podążyły w ostatnich latach MMORPGi można by napisać niejeden referat. Sukces i popularność niestety demoralizuje - błyskotliwa idea staje się przemysłem, wyszukany role playing zmienia się w pogoń za zyskiem i cyferkami, wreszcie, zabawę zastępuje wyłącznie uzależniające wypaczenie. Bohater stał się dzisiaj produktem masowym i dla mnie jest to stan, którego po prostu nie mogę zaakceptować. Z tego też powodu MMORPG jako gatunek właściwie przestał dla mnie istnieć, niczym najciemniejsza spośród czeluści sieci, w której znaleźć można tylko kilka wyjątkowych, tlących się nikłym światłem, nieznanych światełek.

    Trickster Online bez wątpienia nie jest wolny od niektórych wad wymienionych we wstępie, jednak jego urok i nastrój potrafią sprawić, że zapomina się nie tylko o nich, ale także niemal o złu całego świata. Gra jest niewątpliwą gratką dla tych, którzy wbrew powszechnemu trendowi, doszukują się w grach zupełnego oderwania od rzeczywistości, zamiast przekraczania kolejnych barier w drodze do idealnego realizmu. Niezwykle cukierkowy klimat, pięknie rysowane tła, naprawdę dobra oprawa dźwiękowa i nierzadko zaskakujące, niedorzeczne pomysły autorów Trickstera potrafią oczarować i rozbawić. Żywy świat, nieobcy innym produkcjom gatunku jest odmiennie przyjazny i na swój sposób hipnotyzujący. I nawet jeśli przesadzam - wart sprawdzenia. Po kilkunastu miesiącach luźnej gry trudno byłoby mi już wyliczyć tych, którzy bezwiednie wpadli w zasadzkę tego świata za moja przyczyną.

    MMORPG produkcji koreańskiego Ntreev (od roku 2006 w języku angielskim) jest jedną z tych gier, które swoje funkcjonowanie opiera na zasadzie w pełni darmowego dostępu do rozgrywki oraz płatnych, niedostępnych w zwykłej grze, przedmiotów i bonusów. I choć dla mnie nie ma to większego znaczenia, to nawet najbardziej wybredni zazdrośnicy powinni być zadowoleni - firma niezwykle często obdarza nagrodami nawet tych najmniej aktywnych graczy.

No.5 - N+ (Nintendo DS, 2008)

    Niewiele, spośród tysięcy flashowych gier, osiąga sukces na tyle namacalny, by ostatecznie wylądować na półkach sklepowych zaraz obok najnowszych superprodukcji. Takie szczęście spotkało produkcję Metanet Software, której następca od zeszłego roku znalazł się na ekranach niejednej konsoli. I nie jest to bynajmniej przypadek, N+ jest bowiem podręcznikowym przykładem dwuwymiarowej grywalności niemal w najczystszej postaci, bez współczesnego blichtru, słodyczy, a nawet oprawy fabularnej. Zasady kilkuset plansz sprowadzają się do dwóch celów - przeżyj i dotrzyj do wyjścia. Gonią czas i przeciwnicy, frustrują przegrane i sadystyczne, trudne do pokonania elementy. Bawią - niespotykana mechanika poruszania się postaci, balans, odbijanie od ścian, zróżnicowanie wyzwań i napotykanych przeszkód. Gra wciąga, a przy kombinacji umiejętności i szczęścia przelatuje się przez nią jak huragan. N+ jest niczym wielka niebieska pigułka grywalności, działa mocno, nawet na tych, dla których wielki kubek gorącej kawy to już tylko smak.

    Produkcja została wręcz obsypana doskonałymi recenzjami na całym świecie, a jej europejska premiera dla Nintendo DS przewidziana została na aktualny miesiąc. Xbox Live Arcade oferuje zręcznościówkę za równowartość €10, zaś amerykańskie wersje gry dla DS czy PSP dorwać można okazyjnie w sklepach i na portalach aukcyjnych.

No.4 - DreamWeb (PC, 1994)

    Niektóre tytuły, mimo niewątpliwych wad i przeciwieństw, po prostu warto mieć na swojej liście małych prób i wielkich zwycięstw. I bez wątpienia, w grupie takich gier, które łatwo pokochać lub znienawidzić, znajduje się DreamWeb - przygodówka z widokiem od góry, stworzona przez angielski team Creative Reality. Wyjątkowość tej produkcji opiera się przede wszystkim na całkowitym braku, tak modnego w dzisiejszych czasach, jakiegokolwiek kompromisu. Zamiast roześmianego herosa dostajemy nękanego koszmarami antybohatera, zamiast popularnej w gatunku kombinatoryki, dziesiątki trudnych do dostrzeżenia przedmiotów i nierzadko proste, siłowe rozwiązania. Przygnębiająca historia i wysoki poziom trudności potrafią odrzucić, jednak wsiąknięcie w cyberpunkowy klimat tajemnicy oznacza tylko jedno - obsesję w podążaniu do ukończenia zadania. Obsesję godną spełnienia, bo DreamWeb to także doskonale wzmagająca odczucia oprawa muzyczna, nieprawdopodobny nastrój i kilka, wartych swej ceny, ciężkich godzin wyjętych z życia gracza. Jeden z najbardziej surowych kawałków elektronicznej rozrywki z jakim przyszło mi się zetknąć i trzeba przyznać - nawet (a może zwłaszcza?) po ukończeniu, DreamWeb nie pozwala o sobie zapomnieć.

    W piętnaście lat po premierze, gra dostępna jest tylko na zagranicznych serwisach aukcyjnych lub pośród zasobów sieci. Potwornie gromiona i wynoszona pod niebiosa w recenzjach, z pewnością jest tytułem obok którego nie warto przechodzić obojętnie.

No.3 - Oasis (PC, 2005)

    Nie wszyscy producenci mają szczęście pozyskać sobie przychylność i fundusze wielkich wydawców świata gier. Jednak patrząc na naciski i działania najbardziej znanych koncernów względem wykonawców, coraz częściej przekonuję się o pozytywnej stronie takiej sytuacji. Nierzadko bowiem, niezależne produkcje biją na głowę wielkich konkurentów pod względem innowacyjności i wykonania produktu, a ponadto, coraz częściej stają się także komercyjnymi hitami.

   Nie pamiętam już gdzie znalazłem to porównanie, ale najprostszymi słowami ujmując, Oasis to taka Cywilizacja w pięć minut. Podobieństw jest wiele - odkrywanie obszarów, rozbudowa sieci dróg, miasta, kopalnie czy badania. Różnice to przede wszystkim błyskawiczny tryb rozgrywki, tytułowa oaza oraz inny cel, a dokładniej - przygotowanie państwa do obrony przed nadchodzącym na koniec każdego etapu, najazdem barbarzyńców. Nietypowe, ale błyskotliwie proste rozwiązania, wciągająca mieszanina gry logicznej i strategii oraz co najważniejsze, zachowanie dobrego ducha i pełna spójność Oasis powinny zachęcić każdego fana turowej rozrywki.

    $20 jakie trzeba wysupłać, by nabyć grę (np. poprzez stronę producenta), wydaje się sumą dosyć sporą. Na szczęście, zabawę można zacząć od wersji demonstracyjnej, przekonując się czy pomysł Mind Control Software rzeczywiście wciąga bez reszty.

No.2 - Freedom Force (PC, 2002)

    W świecie ciągłych powtórek i agresywnej promocji, odnalezienie czegoś, czemu trudno przypasować jakikolwiek schemat, zaczyna graniczyć z cudem. Jednak uwzględniając tę niewątpliwą zaletę, Freedom Force to przede wszystkim udana mieszanka gry akcji, RPG i strategii czasu rzeczywistego. Nietypowa nie tylko ze względu na niepowtarzalną mechanikę starć, acz przede wszystkim, z powodu tematyki. Opisać ją można właściwie jednym hasłem - amerykańscy superbohaterowie. Przy setkach wykorzystujących ten rdzeń bijatyk, gier zręcznościowych, shooterów i platformówek, tytuł Irrational Games wydaje się perfekcyjnie wpasowywać w powstałą niszę. Nacisk na elementy fabularne i rozwój postaci w historii o herosach, na dodatek kompletnie oryginalnych, nie zaś tych od dziesięcioleci wycinanych z komiksów Marvela i DC, wywołuje bez wątpienia uczucie pozytywnego zaskoczenia. Jeśli jeszcze dołożyć do tego doskonałe wykonanie, edytor własnych postaci i ich mocy oraz unikalny klimat pełen dowcipu i charakterystycznego patosu, Freedom Force zasługuje na szansę, nie tylko wśród fanów dziewiątej muzy.

    Od premiery tytułu minęło kilka lat - zatem odnalezienie czegoś więcej niż wersja demo może sprawiać pewne trudności. Chętnym dla zdobycia płytki pozostają jedynie serwisy aukcyjne i zagraniczna dystrybucja. Niestety, po Freedom Force nie pozostało w Polsce właściwie nic poza kilkoma niezwykle pozytywnymi recenzjami.

No.1 - Bionic Commando Rearmed (PC, 2008)

    Bionic Commando Rearmed to odświeżony po dwudziestu latach remake klasycznego tytułu arcade produkcji Capcomu. Przykład odświeżenia niemal idealnego i bogom dzięki, że prócz PS3 i Xboksa 360, tytuł ten zawitał także na maszyny klasy PC. Platformówka uzupełniona o elementy dobrej strzelanki, cięte dialogi, zagadki logiczne i przerywniki w trybie widoku od góry, paradoksalnie wyróżnia się brakiem jednego z podstawowych wyznaczników gatunku. Każde umocnienie, schodek czy dziura mogą stanowić dla bohatera nie lada zaporę, bowiem zamiast skakać, nasz commando musi pokonywać przeszkody przy pomocy wysuwanego, mechanicznego ramienia. Początkowo potrafi sprawiać to nie lada problemy, zamiast biec na oślep, zmuszeni jesteśmy wyszukiwać odpowiednich punktów zaczepienia i metodą "chwyć się i huśtaj" poruszać nie tylko do przodu, ale także w górę i w dół każdej planszy. W ten banalny sposób, Bionic Commando Rearmed fantastycznie oszukuje wyrobione zachowania towarzyszące grze w każdą pospolitą platformówkę. Efekt jest taki, że z czegoś co znamy na wylot, autorzy wyciskają coś zupełnie niespotykanego. Dla tych, którzy nie znają nielicznych gier tego typu, platformer Capcomu będzie niczym pierwsza rozgrywka w antywarcaby. Niby znamy planszę, pionki i strategię, ale zasady zostały zmienione.

    Grę w rodzimej wersji językowej (napisy) można dorwać w sklepach za nie więcej niż 39 nowych polskich złotych. Powiedziałbym, że warto - bo Bionic Commando Rearmed to dużo więcej niż pomysł - tryb kooperacji, wykonanie i klimat zasługują na niemniejsze pochwały.

100 gier o których chcielibyście wiedzieć, ale boicie się o nie zapytać

I stało się. Jakbym tego nie chciał nazywać, zakładam bloga. Pretekstem jest wewnętrzna potrzeba wygodnego zarchiwizowania treści, prawdą poniekąd - chęć spełnienia starego pomysłu na poprawienie warsztatu i osobistą psychoterapię. W życiu gracza czasami przychodzi ten moment. Wypalenie - wszystkie nowoczesne superprodukcje wyglądają tak samo, internet przestaje być wyzwaniem a każdy pomysł i dowcip wydaje się być widziany już setkę razy. Żeby chociaż prawdziwe życie dawało upust - nic z tego - dziesiąty skok na bungee już tylko nudzi, pięćsetne piwo już tylko żałośnie śmieszy.

W życiu piękne są ponoć tylko chwile. I właśnie sto takich chwil, sto gier, o których pewnie nie słyszeliście, sto oryginalnych gier dla tych, którzy stracili już nadzieję, chciałbym zebrać. Głównie dla PC, ale nie tylko, z myślą o starszych graczach, ale nie zawsze. Z garścią najważniejszych informacji i kilkoma zdaniami wrażeń własnych. A jak zdrowie pozwoli - może będzie z tego coś więcej.